2 586 273
Karpik555: Fajna cena biletu ... dużo osób zapewne skorzysta z tego połączenia , oby więcej takich!
Karpik555: Droga wykonana bardzo konkretnie , miejmy nadzieję że za taki wkład finansowy posłuży długi cza...
jula: Dla mnie tej jarmark to jedno wielkie nie porozumienie , wszystko tak w cholerę drogie , że już cz...
MikeMil: Aj aj aj No chłopaki nie postarali się na koniec tego roku , ale oby następny był bardziej owoc...
MikeMil: Bartas !! Jesteśmy z Tobą wyjdziesz z tego . Wierzymy w to ! Apel do wszystkich : pomóżcie prosz...
Tylko zalogowani użytkownicy mogą reagować na artykuły.
Grupa miliczan z Jakubem Wenckiem i Jackiem Biernatem na czele spędziła trzy dni na przejściu granicznym w Korczowej, gdzie pomagała uciekającym z wojennego piekła Ukraińcom, głównie kobietom z dziećmi. Do wyjazdu i wolontariackiej pracy zachęcił ich pochodzący z Milicza Tomasz Wencek, który na granicy przez 10 dni gotował posiłki dla uchodźców.
33-letni Tomasz Wencek jest obecnie szefem kuchni firmy cateringowej Smocza Dieta. Do wyjazdu i pracy wolontariackiej na granicy zachęcili go przyjaciele, w tym właściciele Raju Pstrąga w Goszowie w gminie Stronie Śląskie. – Na granicę do Korczowej pojechali zaraz po wybuchu wojny. Zabrali cały sprzęt do gotowania, w tym palniki, garnki, termosy do kawy i herbaty oraz namiot. Ich punkt działał 24 godziny na dobę, bo potrzeby były ogromne. W ciągu dnia i nocy granicę przekraczało wiele tysięcy uchodźców, a ich punkt gastronomiczny był tam jedynym – opowiada Tomasz Wencek, który do przyjaciół dołączył na początku marca, gdy tylko dostał urlop na czas wyjazdu. Wtedy przejął prowadzenie i organizację punktu. – Wspólnie z innymi wolontariuszami gotowaliśmy zupy, podgrzewaliśmy przywiezione przez innych wolontariuszy posiłki oraz wydawaliśmy ciepłą kawę i herbatę. W szczytowych momentach przez nasz punkt przewinęło się nawet 10 tys. uchodźców, a wszystkie posiłki rozchodziły się w mig – opowiada Tomasz Wencek.
Gotował i organizował paczki z jedzeniem
Z wolontariuszami pracował po 30-40 godzin. Spał po 2-3 godziny, bo oprócz gotowania doszły nowe obowiązki, jak udzielanie pomocy na miejscu i zbieranie informacji od uchodźców, gdzie chcą jechać i gdzie mają się udać. Jak mówi, na granicy panował totalny chaos, a uchodźcy byli bardzo zagubieni. To najczęściej były wymęczone wielodniową podróżą i ogromnym wysiłkiem kobiety z małymi dziećmi, które uciekły z bombardowanych miast Ukrainy. – Widziałem zmarznięte kobiety w samych klapkach, z małymi dziećmi, które po przekroczeniu granicy nie wiedziały, co dalej mają robić. Opowiadające z rozpaczą, jak zginęli ich najbliżsi, rodzina, sąsiedzi, znajomi. Ponad połowa uchodźców, która dotarła do naszego punktu gastronomicznego, nie wiedziała gdzie jechać dalej, bo nie miała w Europie ani rodziny, ani znajomych. I nie wiedzieli, co teraz z nimi będzie. Druga połowa uchodźców miała bliskich w Europie i wybierała się w dalszą podróż za granicę lub do polskich miast. Wiele kobiet mówiło, że zostaną w naszym kraju na chwilę, że będą miały do czego wracać w swojej ojczyźnie, że ich bliscy, w tym walczący na wojnie mężowie, bracia, ojcowie czy kuzynowie przeżyją, i uda im się jeszcze na nowo ułożyć życie. Dla nas, wolontariuszy, to były bardzo ciężkie chwile i rozmowy. Co innego oglądać wojnę w telewizji, a co innego patrzeć przerażonym uchodźcom w oczy – mówi Tomasz Wencek.
To właśnie z myślą o najmłodszych zaczął organizować paczki na dalszą podróż. W każdej paczce był soczek, mus owocowy, wafelek, baton, kanapka i inne słodycze. Dziennie takich paczek rozdawano dzieciom nawet po 1500. Środki na ten cel miliczanin zbierał razem z wolontariuszami od swoich znajomych i organizując zrzutki w Internecie, dzięki czemu udało się zebrać 70 tys. zł. Środki przeznaczano również na bieżące zakupy kawy, herbaty, naczyń jednorazowych i gazu.
Jak zaznacza, potrzebujących było tak dużo, że ciągle brakowało im rąk do pracy, dlatego prosił najbliższych, znajomych, aby, kto może, przyjechał do niego na granicę i włączył się do pomocy. Natychmiast dołączył do niego starszy brat, Jakub Wencek z Milicza, a 16 marca przyjechali też Jacek Biernat, Karolina Pochodyła, Renata Zając i Agnieszka Kuśnierz. Wszyscy razem spędzili na granicy 3 dni do wieczora 19 marca, biorąc na ten czas urlopy w pracy.
Przyjechało wsparcie z Milicza
Miliczanie włączyli się w prowadzenie punktu gastronomicznego. – Nasz punkt odwiedzało dziennie nawet po 6 tys. uchodźców. W ostatnich dniach było ich już ok. tysiąca, bo największe fale uchodźców przeszły przez granicę wcześniej – mówi Jakub Wencek, z zawodu leśnik. – Poza obsługą punktu gastronomicznego pomagaliśmy uchodźcom w znalezieniu wolnego łóżka w ogromnej hali, pocieszaliśmy ich i pomagaliśmy im dotrzeć na transport do wybranych miast. Na granicę przyjeżdżało bardzo dużo aut, busów i autobusów nie tylko z Polski, ale i z Niemiec, Francji czy Hiszpanii i Portugalii, którzy oferowali uchodźcom mieszkanie, pracę i szkołę dla dzieci. Mówili nam, ile osób mogą zabrać, a my szukaliśmy w tej ogromnej hali chętnych na dalszy wyjazd. Zostawialiśmy im też nasze numery telefonów, prosząc, by się odezwali, jak dotrą na miejsce, by dali znać, czy wszystko jest dobrze – opowiada Jakub Wencek, który pomagał bratu na granicy przez tydzień i w tym czasie nauczył się podstawowych zwrotów i pytań po ukraińsku.
Jak mówi, kobiety same dzieliły się swoimi dramatycznymi przeżyciami. W pamięci utkwiła mu rozmowa z młodą matką trojga dzieci, która opowiadała, jak z jej wioski pod Kijowem tylko ona wyszła cało z bombardowania. Jak opuszczała schron ze swoimi dziećmi i uciekała mijając po drodze dziesiątki poległych, w tym swoją rodzinę, sąsiadów, znajomych. Albo rozmowa z Saszą, samotnym ojcem dwójki dzieci, któremu żona zmarła dwa lata wcześniej na nowotwór, i który teraz uciekł z Charkowa. Tam pozostała babcia dzieci, która nie chciała uciekać. Mężczyzna kompletnie nie wiedział, co ma dalej robić i prosił o pomoc, dlatego miliczanie zabrali go z dziećmi do Milicza, gdzie dach nad głową znalazł w domu Karoliny Pochodyły.
- Dla mnie osobiście i dla wszystkich wolontariuszy, którzy tam byli, to były chyba najgorsze dni w naszym życiu, nasze najtrudniejsze doświadczenie. Z jednej strony cieszyliśmy się, że mogliśmy pomóc tym osobom dostać się do innych miast, by tam rozpoczęły nowe życie, a z drugiej strony przeżywaliśmy ich dramaty, czuliśmy ich cierpienie, lęk i przerażenie. Wtedy coś w człowieku po prostu pęka – mówi Jakub Wencek. – Obecnie na granicy sytuacja jest już opanowana, dlatego teraz będziemy włączać się w pomoc uchodźcom tutaj, w Miliczu, bo teraz ważna jest pomoc długofalowa, która pomoże im wyjść z traumy i na nowo poskładać swoje życie brutalnie przerwane przez wojnę.
Tylko zalogowani użytkownicy mogą reagować na artykuły.