LOGO
Niezależny tygodnik powiatowy gmin: Cieszków, Krośnice, Milicz
Strona Główna Wiadomości Aktualności Kościół nie upadnie nigdy, bo to dzieło Ducha Św.

W sprzedaży od 07.06.2023

IMG

Licznik odwiedzin

2 673 860

Ostatnie komentarze

Aktualności

Kościół nie upadnie nigdy, bo to dzieło Ducha Św.

860 👁️ 1 💬
0
1

Tylko zalogowani użytkownicy mogą reagować na artykuły.

Zaloguj się

Rozmowa z księdzem prałatem, wieloletnim proboszczem parafii św. Michała Archanioła w Miliczu, Janem Przytockim

Po 32 latach proboszczowania w Miliczu 30 czerwca odchodzi ksiądz z parafii. Czy była to łatwa decyzja?
Decyzja nie należała do mnie, gdyż jest to ustanowione w Kodeksie Prawa Kanonicznego. A Kodeks ten mówi, że proboszczowie przechodzą na emeryturę po ukończeniu 75. roku życia. Po osiągnięciu tego wieku proboszcz jest proszony o złożenie na ręce biskupa rezygnacji z urzędu. Biskup rozpatruje prośbę i wedle uznania pozostawia księdza na stanowisku lub odsyła na emeryturę. 
W tym roku ukończyłem 75 lat i dlatego złożyłem rezygnację na ręce biskupa. Mogłem co prawda zostać jeszcze w parafii, ale wtedy funkcję proboszcza miałbym przedłużoną tylko o rok. Od lipca będę zatem mieszkał w Domu Księży Emerytów im. św. Jana XXIII we Wrocławiu, gdzie kapłani mają do swojej dyspozycji dwa pokoje z aneksem kuchennym. Jeśli tylko zdrowie mi pozwoli, będę czasami posługiwał w parafiach diecezji wrocławskiej na czas urlopu czy wyjazdu miejscowych księży, w ramach zastępstwa. Już wiem, że 10 lipca przyjadę do parafii św. Michała Archanioła w Miliczu, gdyż nowy proboszcz jedzie z posługą do Bazyliki Miłosierdzia Bożego w Krakowie.

 

W tym roku obchodził też ksiądz 50-lecie święceń kapłańskich. Jak wyglądała droga księdza do kapłaństwa?
Ponoć od dziecka bawiłem się w księdza. A na poważnie, to duży wpływ na moje życie duchowe wywarli, oczywiście, rodzice, którzy byli bardzo pobożni, a także ówczesne parafie zakonne w moim rodzinnym Kłodzku – siostry klaryski, ojcowie jezuici i ojcowie franciszkanie uczący nas religii. Od dziecka służyłem przy ołtarzu, byłem ministrantem. W Kłodzku ukończyłem Szkołę Podstawową nr 3, a potem Liceum Ogólnokształcące im. B. Chrobrego. Po zdaniu matury dostałem się na studia geograficzne we Wrocławiu, z których po dwóch miesiącach zrezygnowałem. To był czas, kiedy toczyłem wewnętrzną walkę, bo czułem, że mam być księdzem. I tak po rezygnacji ze studiów geograficznych poszedłem do Metropolitalnego Wyższego Seminarium Duchownego we Wrocławiu. Pamiętam, jak biskup zapytał się mnie, dlaczego tak późno przyszedłem. Dzięki temu, że przyjęto mnie w grudniu, uratowałem rok studiów w Seminarium. Z biegiem lat mogę powiedzieć, że to była słuszna i właściwa dla mnie decyzja, bo ta posługa kapłańska była mi pisana. W taki sposób zostałem trzecim księdzem w mojej rodzinie. 

 

Kim byli kapłani z rodziny księdza? 
Pierwszy ksiądz w mojej rodzinie nazywał się dokładnie tak jak ja, ks. prałat Jan Przytocki, i był moim stryjecznym wujem. Wpisał się w karty historii, budując nowy kościół w Sieprawiu koło Krakowa. I to w czasach głębokiej komuny, bo prace budowlane rozpoczął w 1958 r. Na budowę kościoła zgodę uzyskał od premiera Polski Józefa Cyrankiewicza. Było to możliwe tylko dlatego, że poznali się w obozie koncentracyjnym w Auschwitz w 1942 r., w którym to dzielili jedną celę. Stryj był więźniem obozów koncentracyjnych także w Majdanku, w Gross-Rosen, Leitmeritz, bardzo wiele przeszedł w życiu. Zmarł w 1973 r., rok po tym, jak otrzymałem święcenia kapłańskie. Na cześć stryja, ulicę, przy której znajduje się Sanktuarium bł. Anieli Salawy i parafia św. Michała Archanioła w Sieprawie, nazwano ul. ks. Jana Przytockiego.
Drugi mój stryjeczny wuj o dwóch nazwiskach, Józef Zator-Przytocki, był podpułkownikiem oraz kapelanem Armii Krajowej na Kresach. Zaangażowany w działalność konspiracyjną, uczył w tajnych gimnazjach i liceach. Był bardzo szykanowany przez władze komunistyczne i często więziony. W 1945 r. został administratorem parafii Najśw. Serca Jezusowego w Gdańsku-Wrzeszczu, a w 1958 r. otrzymał probostwo kościoła Mariackiego w Gdańsku. Poświęcił się odbudowie obu świątyń ze zniszczeń wojennych. Zmarł w 1978 r. w czasie odprawiania mszy św. Spoczywa w bazylice Mariackiej w Gdańsku, a jego nazwiskiem nazwano ulicę w Gdańsku-Wrzeszczu. Wielokrotnie był odznaczany, w tym Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari (1943 r.) czy Krzyżem Walecznych.

 

Korzenie rodziny księdza sięgają Kresów...
Moja rodzina pochodzi z Kresów. Dziadkowie i rodzice mieszkali w miejscowości Balicze Podróżne w powiecie Stryj w woj. stanisławowskim. Troje mojego rodzeństwa urodziło się na wschodzie, natomiast ja i moja siostra urodziliśmy się już w Kłodzku. Dziadków zamordowali banderowcy. Mój ojciec też by zginął, ale gdy Ukraińcy wtargnęli do domu, to okazało się, że szukają mężczyzny o nazwisku Peretocki, a nie Przytocki. Cudem ocalał. Dzieci dziadków musiały uciekać i tak rodzina znalazła się w Kłodzku. Rodzice, mama Anastazja i ojciec Józef, prowadzili tam gospodarstwo. Potem, gdy byłem już w Seminarium, rodzice przeprowadzili się do Krakowa, gdzie też mieszka większość członków mojej rodziny. Rodzice zmarli w latach 90. w Krakowie, mama w wieku 82 lat, a ojciec w wieku 85 lat. 
W domu rodzinnym było nas pięcioro. Moje rodzeństwo jest już na emeryturze. Siostra Helena była nauczycielką historii w Krakowie, a najmłodsza siostra Anna – inżynierem. Brat Mikołaj z zawodu był rzeźnikiem, a brat Mieczysław, który zmarł 20 lat temu w wieku 64 lat, był absolwentem Politechniki i pracował w administracji w Krakowie. 

 

W jakich parafiach ksiądz posługiwał przed przejęciem parafii w Miliczu? Pierwsze lata księdza posługi to przede wszystkim wrocławskie parafie. 
Po otrzymaniu święceń kapłańskich od arcybiskupa metropolity wrocławskiego Bolesława Kominka, co miało miejsce 27 maja 1972 r. w katedrze wrocławskiej, przez 13 lat służyłem jako wikariusz w placówkach m.in. w Boguszowie, Wrocławiu-Brochowie i Wrocławiu-Tarnogaju. W 1985 r. zostałem nominowany na proboszcza parafii pw. Podwyższenia Krzyża Świętego w Sulikowie, po tym, jak zmarł tam proboszcz po 40 latach posługi. Zaplanowałem, że tam zostanę, ale funkcję proboszcza sprawowałem tam tylko przez 4 lata od 1986 r. do 1990 r. Jak widać, nieznana jest wola Boża...
Przybył ksiądz do Milicza w 1990 r. Mieliśmy wtedy jedną dużą parafię pw. św. Michała Archanioła z dwoma pomocniczymi w mieście kościołami – św. A. Boboli i św. Anny. Objął też ksiądz funkcję dziekana milickiego i pełnił ją przez 18 lat. 
Nigdy wcześniej w Miliczu nie byłem, nie miałem też okazji poznać mojego poprzednika ks. Eugeniusza Waresiaka. Pamiętam za to, że gdy pierwszy raz jechałem do Milicza od strony Żmigrodu, to zachwycił mnie krajobraz, byłem zauroczony Doliną Baryczy. A w Miliczu czekało na mnie wiele pracy. Ponieważ była to jedna wielka parafia, to tylko w niedzielę razem z 4 wikariuszami na cały Milicz i wsie odprawialiśmy ponad 20 mszy św., co daje po 5-6 mszy na jednego księdza. Nie tylko w milickich kościołach, ale i w kaplicach i prywatnych domach na wsiach, jak w Gogołowicach czy w Piękocinie, gdzie mieściły się kaplice, często były to też domy sołtysów. W kościele św. Anny odprawialiśmy jedną mszę św., a w dużym kościele były 4 msze św. w niedzielę. Kładziono wtedy też duży nacisk na katechizację, sam uczyłem religii w Zespole Szkół, w Technikum Leśnym i nieistniejącym już dziś Zespole Szkół Rolniczych w Sławoszowicach. Prowadziłem również duszpasterstwo rodzin i różnego rodzaju wspólnoty, jak ruch oazowy, krąg biblijny czy kursy przedmałżeńskie. Do 2008 r. byłem też dziekanem dekanatu milickiego, więc pracy miałem wtedy mnóstwo. 

 

Dzięki księdzu udało się podzielić jedną wielką milicką parafię na dwie mniejsze. Ale nie nastąpiło to od razu. 
Cztery lata zajęło mi przekonanie kardynała Gulbinowicza, aby podzielił Milicz na mniejsze parafie z korzyścią dla pracy duszpasterskiej. Powiedział mi wtedy: „Ja jestem od dzielenia, a ty od roboty”. Momentem przełomowym było pozyskanie świetlicy Chatka Puchatka, gdzie miała mieścić się albo jadłodajnia, albo plebania. Wtedy kardynał zdecydował, że powstanie tu plebania. Kapłani mieszkali wówczas przy ul. Kościelnej w Miliczu, koło kościoła Michała Archanioła. Potem rozpocząłem budowę nowego domu parafialnego przy kościele św. A. Boboli, którą zostawiłem w stanie surowym zamkniętym z dachem pokrytym miedzią. 
Prosiłem o podzielenie Milicza na trzy parafie, ale kardynał wyraził zgodę na dwie i tak w 1994 r. powstała w Miliczu nowa parafia św. Andrzeja Boboli w Miliczu, a jej pierwszym proboszczem został śp. ks. K. Kudryński, który dokończył po mnie budowę domu parafialnego. Po podziale kardynał dał mi wolną rękę i mogłem wybrać, w której parafii chcę posługiwać. Pozostałem w bardziej kameralnej wspólnocie, jaką jest parafia św. Michała. 

Za swojego proboszczowania w latach 1990-2022 wiele udało się księdzu dokonać. Powstało przedszkole parafialne, które wtedy było dopiero drugą placówką po Przedszkolu Samorządowym w mieście. 
Gdy przyszedłem do Milicza, to przede wszystkim musiałem spłacić zadłużenie, jakie powstało po remoncie przechylającej się wieży przy kościele św. A. Boboli, którą przeprowadził jeszcze ks. Eugeniusz Waresiak. Drobnych, bieżących napraw dokonywaliśmy we wszystkich trzech świątyniach oraz w kaplicach. Dwa lata po moim przyjściu do Milicza, w 1992 r. odzyskaliśmy budynek przedszkola przy ul. Kościelnej w ramach rewindykacji w czasach odwilży, bo wcześniej ten budynek należał do parafii – mieszkali tam księża, ale zabrali go komuniści. Ówczesny burmistrz Janusz Wierzowiecki oddał nam ten budynek i utworzyliśmy w nim przedszkole parafialne, na które było ogromne zapotrzebowanie, bo rodziło się coraz więcej dzieci. 
Za mojej 32-letniej kadencji proboszczowania w Miliczu tylko sam kościół św. M. Archanioła przeszedł trzy razy malowanie na zewnątrz i w środku świątyni. Przeprowadziliśmy remont dachu, odremontowaliśmy też przedszkole. Tych prac było naprawdę dużo. 

 

Praca duchowa w parafii również przyniosła efekty. Za swojej kadencji w parafii św. Michała wychował ksiądz aż trzech nowych kapłanów. 
Gdy skierowano mnie do Milicza, to była tutaj wylęgarnia powołań. Po wojnie drogę kapłańską wybrało 20 osób. Jako świeżo upieczony proboszcz milickiej parafii w latach 90. wyprawiłem w dużym kościele kilka prymicji. Swoje prymicje miał ks. Andrzej Stefanów z Nowego Zamku czy ks. Jacek Bigoń z Duchowa. Natomiast w parafii św. Michała mieliśmy trzy powołania. Kapłanami zostali ks. Marcin Milian, ks. Łukasz Romańczuk, dzisiaj redaktor naczelny tygodnika katolickiego „Niedziela”, oraz ks. Wojciech Legendziewicz. Wszyscy byli wcześniej u mnie ministrantami, a potem lektorami. Z każdego powołania bardzo się cieszę i bardzo je przeżywam. Tym bardziej, że dzisiaj tak bardzo brakuje nam kapłanów. Gdy ja przyjmowałem święcenia kapłańskie, to razem ze mną przyjmowało je blisko 50 innych alumnów, a w Seminarium było nas jeszcze więcej, ale połowę wezwano do odbycia obowiązkowej służby wojskowej, która wtedy trwała 2 lata. Po służbie nie wszyscy wrócili, ja akurat mogłem pozostać w Seminarium, bo ze względu na stan zdrowia miałem kat. D. A dzisiaj tych powołań jest coraz mniej. Tylko w tym roku w naszej diecezji wyświęcono jedynie 8 kapłanów.  

 

Mniej powołań, mniej wiernych 
w kościołach... Jaka jest tego przyczyna według księdza? 
Dzisiaj mamy jedną piątą wiernych na niedzielnych mszach św. w porównaniu z czasami, gdy przyszedłem do Milicza z posługą. Wcześniej, po zniewoleniu i czasach totalitaryzmu ludzie troszczyli się o wiarę, a sprawy duchowe były na pierwszym miejscu, co widać było choćby po ogromnej rzeszy wiernych na pątniczych szlakach i w kościołach. Uważam, że wszystkiemu winna jest konsumpcja i pogoń za pieniędzmi. Wartości duchowe, które decydują o człowieczeństwie, powinny być priorytetowe, a tymczasem to wartości materialne biorą nad nimi górę. Trzeba to zmienić. I będzie to zadanie dla mojego następcy, który pracował przez wiele lat we Francji i doświadczył tego, co na Zachodzie zrobiła konsumpcja z duchowością człowieka. 
Kościół nie upadnie nigdy, bo to dzieło Ducha Świętego. Może pozostanie przy nim elita, która będzie pomagała w budowie tego, co Boże. A może ludzie się nawrócą. Nie wiadomo, czym nas jeszcze Opatrzność Boża doświadczy. 

 

Czy będzie ksiądz tęsknił za Miliczem? 
W Miliczu mieszkało mi się bardzo dobrze i spotkałem tu bardzo wiele życzliwych osób. Pamiętam, jak w pierwszych dniach posługi sam zamiatałem wokół kościoła, a potem wierni zabrali mi miotłę i sami zaczęli zamiatać... Chcę podziękować wszystkim księżom wikariuszom, księżom z dekanatu i osobom, które w sposób szczególny angażowały się w pracę duszpasterską,  które przez lata troszczyły się o wystrój kościoła i funkcjonalność świątyni, i to całkowicie bezpłatnie. Dziękuję władzom obecnym i ich poprzednikom, radnym, dyrektorom, sponsorom, wiernym, dzięki którym mogłem zrealizować wiele planów. Choć będę mieszkać we Wrocławiu, to duchowo zawsze będę z Miliczem. A więc dziękuję wszystkim za współpracę, pomoc, troskę, zaangażowanie. I przepraszam, jeśli ktokolwiek przez moje zachowanie mógł poczuć się dotknięty. 

 

Zaloguj się, aby zostawić komentarz i ocenić artykuł...

Oceny

0
1

Tylko zalogowani użytkownicy mogą reagować na artykuły.

Zaloguj się

Komentarze

LeszekGK - 2022-06-30, 00:15
0
0

Tylko zalogowani użytkownicy mogą reagować na komentarze.

Zaloguj się

    Poziom wyparcia dlaczego ludzie przestają chodzić do kościoła jest wręcz przerażający i ma nawet swoją nazwę w nauce - syndrom twierdzy oblężonej. Z drugiej strony zgodzę się, że KK zupełnie nie upadnie, zawsze znajdzie się choć grupka osób, które będą szukały nadziei poza rzeczywistością. Zresztą w swojej historii KK ma znacznie większe grzechy niż obecnie i nie upadł, więc dlaczego teraz miałby upaść.